1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Niemieccy studenci z pomocą humanitarną dla Polski

Barbara Cöllen
13 grudnia 2017

To były niezwykłe czasy - wspominają z nostalgią i niesłabnącą euforią. Byli kilkunastoosobową grupą studentów, która miesiąc po ogłoszeniu stanu wojennego przyjechała do Polski z transportami pomocy humanitarnej.

https://p.dw.com/p/13OCQ
Ks.Prałat Jankowski na parafialnym podwórku rozmawia ze studentam
Ks.Prałat Jankowski na parafialnym podwórku rozmawia ze studentamiZdjęcie: Oriana & Wolfgang Stock

Zaczęło się od oburzenia na to, co się stało, opowiada prof. Wolfgang Stock, dziennikarz, doradca medialny i wykładowca. „13 grudnia 1981 roku o szóstej rano – była to niedziela – zadzwonił do mnie Jörg Ziegler, mój przyjaciel, który miał lecieć do Wrocławia na zjazd Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Na lotnisku powiedziano mu, że lot anulowano. Zadzwonił do mnie podekscytowany i powiedział: "Wolfgang, musimy wesprzeć naszych przyjaciół". Tak narodził się pomysł studenckiej pomocy dla internowanych i ich rodzin w Polsce – wspomina Stock.

Grupa studentów z różnych miejscowości zachodnich Niemiec jeździła do Polski z transportami do 1984 roku; motywowała ich chęć pomocy ludziom, wobec których dopuszczono się bezprawia. Każdy z tych studentów zbierał dary we własnym otoczeniu i musiał zapełnić nimi pół ciężarówki. Drugą połowę ładunku organizowała inna osoba, która ponadto jechała z transportem do Polski jako kierowca.

Ci młodzi Niemcy wkładali w to przedsięwzięcie całe serce i duszę, ponieważ sami musieli zadbać o dary. Otrzymywali je za pośrednictwem klubów Rotary i Lions, wykorzystywali kontakty w Paneuropejskim Ruchu Młodzieżowym i w środowisku niemieckiej arystokracji. W rzeczywistości transporty studenckie były organizowane pod egidą IGFM, Międzynarodowego Towarzystwa Obrony Praw Człowieka we Frankfurcie nad Menem.(...) Lecz tego nie ujawniali. Tylko pod hasłem programu pomocy humanitarnej udawało się im wówczas docierać do Polski.

Pierwszy transport dla Gdańska

Wyładunek sprzętu medycznego dla jednej z klinik
Wyładunek sprzętu medycznego dla jednej z klinik Zdjęcie: Oriana & Wolfgang Stock

Transporty humanitarne, które Wolfgang Stock organizował z niemieckimi kolegami i z Pawłem Janczewskim, polskim emigrantem mieszkającym w Würzburgu, przybyły do Polski jako jedne z pierwszych po ogłoszeniu stanu wojennego. Najpierw wzięli ze sobą lekarstwa, odzież i żywność. Kiedy pod koniec stycznia 1982 roku transport dotarł do parafii ks. Henryka Jankowskiego, powiedziano im, że są w Gdańsku od 13 grudnia pierwszymi przybyszami z Zachodu. - Przywitano nas ze łzami radości, ale szybko poznaliśmy gorzką rzeczywistość kobiet z parafii ks. Jankowskiego. Ich mężów internowano, a rodziny pozbawiono środków do życia – wspomina Wolfgang Stock. Ksiądz Henryk Jankowski zaprowadził też niemieckich studentów do pobliskiego szpitala, gdzie szafki na lekarstwa świeciły pustkami, zaś na twarzach lekarzy malowała się bezsilność. Studenci wiedzieli, że wrócą tam wkrótce z tym, co najbardziej potrzebne.

Transporty humanitarne z Pawłem

Wolfgang Stock poznał Pawła Janczewskiego w Würzburgu w 1982, gdy rozpoczął tam studia na politologii i historii. - To było szczęśliwe zrządzenie losów – mówi. Polski emigrant odegrał kluczową rolę przy organizowaniu transportów. - Paweł jest Polakiem z krwi i kości, kocha swoją ojczyznę, poradził sobie też na Zachodzie, znał więc oba te światy. Bez jego mądrości, przebiegłości, bez jego odwagi na granicy i w wielu innych sytuacjach w Polsce nie poradzilibyśmy sobie.

Lech Wałęsa pod koniec roku 1982, po zwolnieniu z internowania, dziękuje niemieckim studentom za pomoc humanitarn
Lech Wałęsa pod koniec roku 1982, po zwolnieniu z internowania, dziękuje niemieckim studentom za pomoc humanitarnąZdjęcie: Oriana & Wolfgang Stock

Większość ciężarówek z darami z południa Niemiec wyjeżdżała z samego rana spod domu Pawła w Würzburgu, gdzie do dzisiaj mieszka on ze swoją żoną, pianistką Martą Sosińską. W drodze do granicy dołączały do nich transporty z północy Niemiec. Kilka siedmiotonowych ciężarówek parkowało dłużej w wąskiej uliczce przed domem Janczewskich, gdy transport wracał z Polski. Ich dom zaludniał się wówczas kilkunastoma studentami, którzy zmęczeni kładli się w śpiworach w salonie, także pod stojącym tam fortepianem. Radość Marty z ich szczęśliwego powrotu była wielka. Wtedy jeszcze nie było telefonów komórkowych. - Myśmy umierali ze strachu. Oni znikali na kilka dni, jakby zapadli się pod ziemię – wspomina. Szczęśliwa, że wrócili cało, podejmowała ich zupą pomidorową i bigosem. Podziwiała ich „wysiłek, zainteresowanie i chęć niesienia pomocy w trudnych latach”.

Przemyt z myślą o walce o wolność

Organizując transporty humanitarne, młodzi Niemcy chcieli pomóc w trudnych czasach potrzebującym w Polsce, aby nie głodowali i nie marzli, ale przede wszystkim robili to z myślą o wspieraniu dążeń wolnościowych Polaków. - Rozumieliśmy, jak duże znaczenie ma "Solidarność" dla Europy – mówi Wolfgang Stock. – Do dzisiaj sądzę, że bez "Solidarności" nie byłoby w 1989 wyzwolenia spod komunizmu. Jestem o tym mocno przekonany.

W jednym z transportów studenci przemycali rozebraną na części maszynę drukarską. Na granicy znaleźli się w sytuacji, która groziła wpadką. - Kiedy celnik, przetrzepując ładunek, znalazł się dziesięć centymetrów od ostatnich kartonów, w których pod ubraniami zapakowane były części drukarki, Paweł wciągnął go w rozmowę i przekonał do filiżanki kawy.

Niemieccy studenci tak planowali transporty do Polski, aby być na Mszy za Ojczyznę odprawianą przez ks. Popiełuszkę
Niemieccy studenci tak planowali transporty do Polski, aby być na Mszy za Ojczyznę odprawianą przez ks. PopiełuszkęZdjęcie: Oriana & Wolfgang Stock

- Cudem nam się udało – mówi w rozmowie z Deutsche Welle Wolfgang Stock. Konsekwencją wpadki byłoby kilka lat więzienia. Wyruszając z transportami do Polski, studenci zabezpieczali się zostawiając za każdym razem informacje i zdjęcia paszportowe w siedzibie Towarzystwa Obrony Praw Człowieka we Frankfurcie nad Menem. Wolfgang Stock przyznaje, że zawsze liczyli się z groźbą aresztowania. - Ale przesiedzielibyśmy najwyżej kilka miesięcy w więzieniu. Zachód jakoś by nas wyciągnął - tłumaczy.

Siniaki od ZOMO i wrażenia

Patrząc wstecz, Wolfgang Stock opowiada, jak podziwiał wtedy odwagę zwykłych ludzi, a także kilku duchownych, którzy postanowili, że „powstaną przeciwko komunizmowi”. Wiele z tych osób postrzegał jako wzór do naśladowania. Do dzisiaj pozostali mu bliscy. - To była wspaniała okazja, żeby pomóc ludziom – mówi. – Nie wiedzieliśmy wtedy, że pomagamy sami sobie, że pracujemy, by Niemcy zjednoczyły się w jedno wolne państwo. To fantastyczne uczucie, że ma się w tym swój udział.

W tamtych czasach niemieccy studenci dowiedzieli się też, jak bardzo bolą ciosy policyjnej pałki – oberwali, gdy ZOMO rozpędzało tłum stojący przed kościołem św. Brygidy w Gdańsku. Dzisiaj opowiadają o tym swoim dzieciom: Miałem siniaki, ale też wiele wrażeń!

Z transportów do Polski zachowali też wiele innych wspomnień. Wolfgang Stock spotkał wtedy swoją obecną żonę, Orianę von Lehsten. Ich koleżanka, Marie von Spee, tak pokochała Polskę, że skończyła studia w Krakowie, tam wyszła za mąż i mieszka do dzisiaj.

Barbara Cöllen

Tekst (w skróconej formie) pochodzi z dwujęzycznej, polsko-niemieckiej książki "Pomoc dla Polski. Zostali przemytnikami dla Polaków. Polenhilfe. Als Schmuggler für Polen unterwegs" (2012) wydanej przez Redakcję Polską Deutsche Welle, Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich w Niemczech oraz Centrum im. Willy’ego Brandta Uniwersytetu Wrocławskiego.